wiejskiego konstabla, Jakóba Harrocks. Człowiek ten miał owinięte kawałki żelaza, powstałe, jak można było na pierwszy rzut oka osądzić, z jakiegoś osztachetowania, siłą zdruzgotanego.
— Dobry wieczór, Harrocks! — pozdrowił życzliwie wikary stróża publicznego bezpieczeństwa. — A co tam masz nowego?
— Jest wistocie trochę nowości, księże wikary, ale to chciałbym panu opowiedzieć na cztery oczy.
— Bardzo dobrze! Proszę zatem do mojej kancelaryi — będziemy sami.
Anioł tymczasem, baczniej jeszcze niż zwykle, opatrywał Dalyę, pragnąc koniecznie poznać te różnice, które zachodzą między damą i służącą, i prawie do gniewu doprowadzało go to, że nie mógł dostrzedz najmniejszych.
— Pozwoli pan, panie wikary, że zacznę odrazu — mówił konstabl, kładąc na stole te ułamki żelazne, które w danym wypadku stanowiły corpus delicti. To, widzi pan, chodzi tu właśnie o tego garbatego pana, który od jakiegoś czasu zamieszkuje tu, na wikaryi. On się zaczyna mięszać w nieswoje sprawy, i ztąd będzie bieda.
— Bójże się Boga, mój Harrocks, — czyż to o nim mówisz w ten sposób?
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.
— 198 —