Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.
—   207  —

a mogę powiedzieć, że zaledwie kilka razy udało mi się chwycić cię na jakiemś cokolwiek mniej zręcznie odegranym epizodzie. Bądź co bądź, my się rozumiemy — prawda?
Doktor roześmiał się grubo, niezmiernie z siebie zadowolony. Jego słuchacz odwzajemnił mu się niby uśmiechem, ale to był uśmiech w innym zupełnie rodzaju. Tkwiło w nim coś wyższości, dumy, a nawet po trochu obrażonej godności. A gdy mu doktor dodał jedno jeszcze półdrwiące pytanie:
— No, powiedz, mój przyjacielu, kto ty jesteś naprawdę? — Na tę zaczepkę taką niespodziewaną usłyszał dr. Crump replikę:
— Kim ja jestem i zkąd przychodzę, daremnie byłoby panu powtarzać, bo to o wiele przechodzi pańską władzę pojmowania. Twoje oczy są ślepe, twój słuch niedostateczny, dusza tonąca w mroku i nieprzystępna wrażeniom, wśród których żyłem dotąd. Co ciebie, mój panie, nauczy, gdy jeszcze raz powtórzę, że przypadkowi tylko zawdzięczam zjawienie się na waszej ziemi?
Doktor wyjął z ust fajkę, którą dotąd palił, i zaprotestował w tych wyrazach:
— Tylko temu daj pokój, proszę. Nie wiem, czy masz jakie osobiste pobudki, które by ci doradzały siedzieć cicho, — nie wiem