Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

cały tydzień pił zawzięcie, a teraz wyzywać chce na pięści każdego, ktoby się ośmielił utrzymywać, że nie jesteś najautentyczniejszym aniołem. Nie koniec na tem. Jeden z mieszkańców Siddermorton popadł w formalną manię religijną, bo to widzisz, mój kochany, zaraźliwe są niestety takie rzeczy — tak jest: zaraźliwe. I ztąd konieczność brania takich posłuchów, takich wieści pod kwarantannę. A ja jeszcze jednego dowiedziałem się dzisiaj...
— No, dobrze! Choćby i tak było, jak pan mówisz, to gdzie tu jest moja wina, i co ja na to nieszczęście mogę poradzić?
— Możesz się wynieść z wioski naszej; oto jest moje żądanie całe.
— No, ale w takim razie ja mogę iść tylko do wioski innej — bliższej czy odleglejszej.
— To już nie moja sprawa — idź, gdzie ci się spodoba, byle cię tu nie było. Zostaw tych trzech, czy czterech, z ich narwanem widzeniem rzeczy, to znaczy: wikarego, Shine’a i tę małą służącą, o której właśnie miałem ci powiedzieć, a o której ty wiesz zapewno więcej i lepiej, niż ja, który do ciebie mówię, i niechaj na tem będzie koniec.
— Kiedy ja niemam wprost odwagi iść w ten wasz świat taki okopnie wrogi, a przy-