Sir Jehn Goth był to człowiek niewielkiego wzrostu o gęstej szczotkowatej czuprynie, krótkim, pałkowatym nosie, twarzy pokrytej grubemi zmarszczkami. Nosił się po dżokiejsku i bez szpicruty nie widziano go nigdy. Ten pan zjawił się na wikaryi nazajutrz po dniu, kiedy konstabl wiejski ostrzegł wikarego o pretensyi, jaką sobie rościł skwir do nieznanego nikomu bliżej młodzieńca, za tego ostatniego bezprzykładne prawie nadużycie.
— Przychodzę oto — mówił już ode drzwi — w sprawie zapewne dotąd panu wiadomej.
— Stokrotne dzięki moje za ten krok uprzejmy, — zabiegał wikary, zawsze w nadziei, że będzie mógł jeszcze zażegnać, a w najgorszym razie odroczyć katastrofę: Winienem panu podziękę za tę jego...
— A tak, a tak! właśnie! I przybrał postawę wyczekującą, ale zupełnie zdecydowaną, która wikaremu nic pomyślnego nie wróżyła. Zaczął też ostatni przewlekle, wymijająco, a pojednawczo przedewszystkiem:
— Ta sprawa — ta nieszczęśliwa sprawa nadwerężenia pańskiego ogrodowego parkanu, jest tak dla mnie przykra, a nawet powiedziałbym bolesna...
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.
— 217 —