Takiem zajęciem mechanicznem wypełnił sobie wikary czas cały, aż do drugiego śniadania, ale anioł na śniadanie się nie zjawił. Nie było właściwie w tem nic szczególnie niepokojącego, bo nie raz już zabałamucił się on gdzieś na swoich dłuższych wycieczkach, tylko przy dzisiejszem rozdrażnieniu każda najdrobniejsza okoliczność budziła w wikarym niebywałe, w stanie normalnym, trwogi. Przykro zbiegł mu czas tego lunchu. Popołudniu spoczywał chwilę tak, jak to miał we zwyczaju, i jeszcze dopisywał ciągle jakiś nowy artykuł na długiej liście sprawunków, ale już przy herbacie uczuł się niefortunny opiekun tak wzburzonym, że na pół godziny całe zatrzymać kazał podanie. Zdecydowawszy się nareszcie, za pierwszą poniesioną do ust łyżeczką napoju odezwał się głośno:
— To szczególne, jak ja się będę czuł osamotnionym po jego odjeździe!
Czas obiadu zbliżał się zwolna, ale nieobecnego daremnie wyglądał wikary. Wyobraźnia tego ostatniego zaczynała galopować niepokojąco.
— No, przecież dotąd ani razu nie uchybił, — powtarzał sobie gwoli zaspokojenia.
Słońce wyszło z za chmury i rzucało świa-
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.
— 242 —
15. Kuferek skórzany.