A teraz, Szanowny Czytelniku mój, pożegnaj wraz ze mną poczciwca wikarego z uwagi, że się z nim więcej w tem opowiadaniu nie spotkasz.
Sir John Gotch, nie zapominając ani na chwilę o swojem nadwerężonem oparkanieniu, jechał konno drogą polną, prowadzącą ku jezioru; myślał on właśnie o upływającym terminie, który zostawił księdzu na załatwienie się z wysyłką tego buntownika, gdy naraz, jak gdyby na przekorę ujrzał z po za drzew wysmukłą postać młodego demagoga, ktorego widok sam popędził mu krew do głowy.
— Niech mię dyabeł porwie! — zaklął w tej chwili energicznie, jeśli ja pozwolę sobie dłużej urągać temu włóczędze.
Podniósł się na strzemionach, skrócił koniowi cugli i zawołał:
— Ej! ty, tam! Co tu robisz?
Anioł obrócił się z bezkłopotliwym zupełnie uśmiechem na twarzy.
— Zrozumiałeś, czy nie? Kto ci pozwolił chodzić tędy?
Ta sama, co poprzednio, pozycya — ten sam uśmiech.