braźnie — tego anioła, to już rzecz zupełnie odmienna. Takiem też będzie w danej sprawie zdanie każdego czytelnika, choćby uczuciowego, byle prawo — i prostomyślnego; tak się zapatrywał na położenie i sam nasz wikary, tylko, że w danej chwili nie formułował sobie tego jeszcze jak należy. Był wzruszony, upał dokuczał mu potężnie, więc nie kwapił się wcale z rozwiązaniem łamigłówek.
Bo zważcie tylko czytelnicy sami: Dotąd nigdy nie próbował ten duchowny sam ze sobą nawet roztrząsać tego zagadnienia, azali wogóle anioł był dopuszczalnym lub nie. W danych warunkach zgodził się niejako na jego istnienie, i bądź co bądź, złe się stało; zresztą łatwo to sądzić i krytykować innych, ale niechajby na miejscu tego biedaka znalazło się samo chociażby „Atheneum.“ Idziesz sobie oto poprostu na polowanie, strzelasz, przytrafia ci się nieszczęście zranienia kogoś bez potrzeby — przecież to samo przez się zupełnie jest wystarczające, aby człowieka pozbawić drygu, a tu dowiadujesz się, że tym zranionym jest ni mniej ni więcej, tylko anioł, który pokrzywiwszy się trochę — mniej w każdym razie o wiele, niżby to uczynił w analogicznem położeniu człowiek — siada sobie na ziemi i rozpoczyna z tobą rozmowę.
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —