Byli tam między uczestnikami ratunkowej akcyi tacy, a powiedzmy odrazu, że stanowili oni większość, którzy przez chwilę, przez krótką tylko chwilę, równocześnie zupełnie z tym szczególnym wieńcem płomieni i wielobarwnych iskier ujrzeli dwie jakieś uskrzydlone postaci, unoszące się ku firmamentowi. Inni nie widzieli tego zjawiska, ale za to słyszeli przez jedno mgnienie oka jakieś akordy harmonii nieznanej, które, jeśli można było do czego porównać, to chyba tylko do tej muzyki, którą około północy, od jakiegoś czasu słychać było codziennie z okien wikaryi.
Aby powiedzieć prawdę, to jeden znalazł się tylko taki, który ani widział, ani słyszał, ale z tym nie było się co liczyć, bo wzrok miał krótki z urodzenia, a na starość przygłuchł cokolwiek. Był to niejaki Gaffer Siddons, stolarz z professyi.