na widok istot bez skrzydeł. Ich zapewne przeraziły moje skrzydła?
— Wcale nie! — raczej całość twego wyglądu wydała im się... niezwykłą — zmodyfikował wikary wyrażenie, które mu się cisnęło na usta, spojrzawszy na różową barwę nóg swego towarzysza.
— Nigdybym nie był wpadł na tę myśl. Musiałem się im wydać tak dziwacznym, jak pan jesteś w moich oczach. Moje nogi zapewne także, bo pan nosisz sandały podobne do tych, jakie u nas mają hipogryfy.
— To są buty...
— Mniejsza o to jak się nazywają główna rzecz, że są szkaradne. Z tem wszystkiem przykro mi, żem wystraszył te, jak pan mówisz, damy.
— Widzisz, mój gościu — mówił wikary, trąc sobie kłopotliwie podbródek — tu nie chodzi o to; cały sens w tem, że u nas damy mają swoje na piękno... do pewnego stopnia wyłączne zapatrywania. To są poglądy nieartystyczne wprawdzie, ale dosyć ustalone, a dotyczą one głównie odzieży. Widzisz, dochodzi to tak daleko, że ty naprzykład, bez względu na piękność twego kostiumu, mógłbyś się w naszych towarzystwach znaleźć do wysokiego stopnia odosobnionym.
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —