Herbatę podano w salonie, a aniołowi — przez wzgląd zawsze na te jego skrzydła, przysunął wikary taboret od fortepianu. Chciał on zrazu położyć się na dywanie, zaściełającym posadzkę salonu, ale mu to wyperswadował gospodarz z uwagi na trudności jakie przedstawiałby w takim razie mechanizm jedzenia. Bądź co bądź, robił sobie w myśli spostrzeżenie wikary, że przy całym wdzięku postaci, obserwowany z boku i z tyłu gość jego robił wrażenie garbusa. Zresztą, ta jego cudowna nieświadomość wszelkich form przyjętych u nas podnosiła wdzięk naturalny do jakiegoś czaru zapożyczonego wistocie z Krainy Snów. Jadł bez szczególnych trudności, a wikary rozweselił się nawet pierwszą poglądową lekcyą picia herbaty, jaką mu udzielić musiał.
— Ale, że to dziwne wszystko, co wy robicie tutaj — to dziwne! — odzywał się w przestankach. — Co za myśl przyszła pierwszemu z pomiędzy was, żeby sobie zapychać usta tylu różnorodnemi rzeczami naraz! My mamy usta po to, żeby mówić, lub śpiewać. Zresztą świat nasz jest tak bez zarzutu piękny, że wszelka szpetność, na jaką tu u was natrafiam, zajmuje mnie nadzwyczajnie.
Pani Hinijer, gospodyni wikarego, obrzu-
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —