nawet, że widziałeś pan przed sobą roje całe różnokolorowych muszek, i innych, takich, i tym podobnych rzeczy wiele. No, tak! my to znamy wszystko, i nie dziwimy się bynajmniej, że wyobraźnia doprowadza takie zjawiska do rozmiarów od rzeczywistości bardzo dalekich. Ta...ak!
— Ależ doktorze... — bronił się wikary ostatnim już argumentem, — ależ doktorze, przecież on sam mówi wyraźnie, że jest aniołem...
— Spodziewam się! Cóż byłoby warte wszystko bez tego zapewnienia z jego strony!
— No, bo przecież nie będziesz pan chyba chciał mnie przekonywać...
— Ja pana upewniam, że to jest tylko istota ludzka anormalna — to jest poprostu: mattoid!
— Jak pan mówi?
— Mówię: „Mattoid!“ Więc pan nie zwróciłeś nawet uwagi na zniewieściałe wydelikacenie jego twarzy, na jego ciągły uśmiech, zaniedbanie układu włosów, może nawet niepozbawionych pewnego wdzięku, a jego ubranie samo — to ubranie przecież powinno było panu dać do myślenia. Szczególnie niekrytyczni bywacie panowie niekiedy!
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —