chodzi władze publicznego bezpieczeństwa, aniżeli nas obu, i, że jeśli się tego wypadku nie opublikuje przez pisma, to chyba przez wzgląd na rodzinę, która w takich razach czuje się zwykle boleśnie dotkniętą.
— A jednak on wydaje się tak na miejscu pod każdym względem...
— Eh, co to mówić takie rzeczy! Ot lepiej zwróć pan na niego pilną uwagę, bo niepodobna, żeby się on w dalszym ciągu nie wygadał z czemkolwiek, co będzie mogło posłużyć, jako skazówka. Jutro, lub pojutrze niewątpliwie zejdzie w rozmowie na swoich znajomych — trzeba będzie zatrzymać w pamięci nazwiska, bo wszystko mi powiada, że jego blizcy muszą być mieszkańcami tych okolic. Zresztą ja dotąd nie widzę w nim jednostki, zagrażającej publicznemu spokojowi... Chybaby później. Przyjdę jutro zobaczyć to jego, jak on sam nazywa, skrzydło. No, żegnam pana, panie Hiljer, a otrząśnij się pan z tego, bo doprawdy, że nie przystoi na pańskiem stanowisku przejmować się bredniami kumoszek. Anioł! pomyśl pan sam! Przecież to może na śmierć zgubić człowieka w mniemaniu powszechnem.
— A jednakże to, co widziały moje oczy własne...
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —