Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.
—   84  —

Anioł patrzył zamyślony na krzak róży okryty kwieciem, a po chwilowem milczeniu, zaczął:
— Kto wie... z czasem... Mnie się niekiedy zdaje doprawdy, że nie ma niepodobieństwa, abym ja się nie miał uczłowieczyć żyjąc wśród was, i z tego punktu się zapatrując, może nieroztropnością było z mojej strony przyznać się odrazu do swego pochodzenia. Podług tego co słyszę, nie ma między wami aniołów stanowczo, a ja któż jestem, abym miał zaprzeczać prawdom, których was nauczyło doświadczenie? Wedle praw tego bytu jestem tworem jednodniowym. Więc skoro macie tę niezbitą pewność, że anioł jest tu niepodobieństwem stanowczem, wypadałoby i mnie zostać czemś innem, a przedewszystkiem nie tem, czem jestem. Ostatecznie nie jestem też już sobą zupełnie: jem, a anioły niejadają... Tak, ja się widać zhumanizowałem już częściowo...
— Będzie to chyba jedyny środek usprawiedliwiający twój pobyt między nami. To też gdybyśmy byli zaczęli naprzykład od tego, że ty jako człowiek zwyczajny znajdowałeś zawsze upodobanie w pluskaniu się w wodzie, że ten nawyk zaprowadził cię do jeziora Siddermorton, że zostawiwszy ubranie