odbicie czegoś podobnego bardzo do płomienistego języka. Pewną była także, że słyszała szum nader osobliwy, zapewne ten sam, o którym już po jej opowieści, mówiła sąsiadkom matka Amaury. I ona słyszała szum, a nawet, gdyby tego od niej zażądano, gotowa była zaprzysiądz. A potem, to już coraz więcej znajdowało się w Sidderford takich, których uszu doszedł jakiś odgłos zbliżony bardzo do dziecięcego chorału, albo do jakichś akordów, wygrywanych na kilku razem arfach. Ale cóż, kiedy to wszystko razem trwało tyle zaledwie, co odemknięcie i zamknięcie drzwi, a zarówno przedtem, jak potem, rozlegał się tylko świst wiatru, który w Sidderford szczególnie nieprzyjemnie odbija od skał, otaczających bagnisko. Tym razem takie to było jakieś żałosne, że matka Amaury miała wielką ochotę rozpłakać się.
I oto jest wiązanka wiadomości, które powtarzano z pewnymi warjantami po wiosce następnego ranka. Czy zaś między tą legendą niewieścią, która krążyła przez parę dni po chatach, a faktem, który czytelnik znajdzie poniżej, była łączność jakakolwiek, za to nie śmielibyśmy poręczać.
Co do tego faktu samego, o którym wspomnieliśmy, to tak się miały rzeczy:
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —