Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.
—   96  —

pią sobie ze smakiem cukierki, inni, młodzieńcy naprzykład, przyglądają się przez szkła przybliżające obecnym w kościele dziewczętom, a starzy obojej płci — ci niby co są najbliżsi tej przemiany, przygotowują się do niej drzemką wzmacniającą ich siły. Bywa też w kościołach cały tłum nader różnorodny, a więc otyli parweniusze świecący na białych kamizelkach swoimi złotymi łańcuchami, kobiety, które tu przychodzą wyłącznie prawie po to, aby zaprezentować znajomym swoje ile można najexcentryczniejszego kształtu kapelusze, a to dla obudzenia w duszach bliźnich uczucia zazdrości. A ja sobie tymczasem brzęczę zawsze te same słowa — szczęściem pozostające mi w zapasie z roku na rok, i budzę ich z drzemki, i odrywam od uczuć ziemskich zapewnieniami w tym rodzaju: „Ani oko nie widziało — ani zasłyszało ucho ludzkie — ani rozum człowieka nie pojął tego co czeka go.“ Niekiedy spojrzę na dół szukając wrażenia jakie wywołałem, i trafiam zwykle na kogoś z młodych, jak się wpatruje z całem przejęciem i rozmysłem, azali mu pasują do ręki jego rękawiczki kupione wczoraj za cenę 3 szylingów i sześciu pensów.
Na tem schodzi mi rok za rokiem mojego życia. W młodości — w epoce, w której