Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz Pollyanna, skacząc znów dokoła ciotki, zawołała:
— Ciocia nie zabroniła mi uczesać się! Kto milczy, ten się zgadza... Tak, jak wtedy było z tą galaretką dla pana Pendltona! A teraz proszę zaczekać... zaraz przyniosę grzebień.
I wybiegła z pokoju.
— Ależ, Pollyanno, Pollyanno — protestowała ciotka, idąc bezwiednie za siostrzenicą do jej pokoju na pierwsze piętro.
— Ach, ciocia nawet przyszła do mnie — wołała dziewczynka, witając ciotkę na progu swego pokoju. — Tak będzie lepiej... już mam grzebień... proszę siadać... o, jak to będzie wspaniale!
— Ależ Pollyanno, ja...
Panna Polly nie dokończyła zdania, bo ku wielkiemu swemu zdziwieniu zobaczyła, że siedzi już na małem krzesełku przed lustrem, a na włosach poczuła niecierpliwe, lecz wprawne paluszki Pollyanny.
— Jakie śliczne ciocia ma włosy! I jakie gęste! Uczeszę je tak ładnie, że wszyscy będą podziwiali!
— Pollyanno — mówiła tymczasem stłumionym głosem panna Polly. — Wogóle nie rozumiem, dlaczego pozwalam ci robić te wszystkie głupstwa!
— Przecież cioci będzie przyjemnie, kiedy wszyscy będą na ciocię patrzyli z zachwytem. Ja sama tak lubię patrzeć na wszystko piękne!
— Ależ...
— Często czesałam moje panie z dobroczynności, ale żadna z nich nie miała tak pięknych i obfitych włosów, jak ciocia! Ach, mam jeden