Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ, proszę pana, bardzo mi przyjemnie odwiedzać pana i nie widzę przyczyny, dla której miałabym nie przyjść.
— Poprostu dlatego, że byłem bardzo nieprzyjemny i ostatnim razem i wtedy, gdyś mnie znalazła ze złamaną nogę w lasku! Następnie, o ile sobie przypominam, nawet nie podziękowałem ci za okazaną pomoc. A teraz widzisz, iż mam słuszność, mówiąc, że łatwo przebaczasz, gdyż przychodzisz do mnie pomimo mej niewdzięczności!
— Ach, nie! Ja się tak ucieszyłam, gdy pana wtedy znalazłam... To znaczy nie z tego, że pan złamał nogę, tylko, że mogłam panu dopomóc!
Pan Pendlton uśmiechnął się.
— Rozumiem, rozumiem — odpowiedział — ale twój języczek jest zawsze prędszy od ciebie. W każdym razie dziękuję ci bardzo i oświadczam, że jesteś dzielną dziewczynką. Dziękuję również i za galaretkę.
— A czy smakowała panu? — z ciekawością zapytała Pollyanna.
— Bardzo! Przypuszczam jednak, że dziś mi jej nie przyniosłaś! Nieprawdaż? — zapytał z nieco dziwnym uśmiechem.
Pollyanna była mocno zmieszana.
— N..... nie, proszę pana — zatrzymała się na chwilę, a potem, coraz bardziej się rumieniąc, dodała — ja zeszłym razem wcale nie chciałam być niegrzeczna, mówiąc, że ciocia Polly nie przysyła panu galaretki! Naprawdę nie!
Odpowiedzi nie było. Pan Pendlton już się nie śmiał, lecz patrzył przed siebie wzrokiem, który jak