Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

opanował się i zaczął dalej opowiadać historje różnych zebranych osobliwości.
Ta wizyta była naprawdę przemiła! Rozmawiali nietylko o cudach, które zawierała rzeźbiona szkatułka, ale i o Pollyannie, o jej codziennym trybie życia, o cioci Polly, o Nansy, i nawet o życiu Pollyanny jeszcze tam, w domu z ojcem!
A kiedy Pollyanna musiała już wracać do domu, pan Pendlton przemówił do niej głosem, którego nie poznała, tak był odmienny od zwykłego głosu chorego.
— Pollyanno! Chciałbym, żebyś mnie odwiedzała częściej! Dobrze? Jestem samotny i potrzeba mi ciebie. Jest jeszcze coś, co mnie skłania do tego: kiedy się dowiedziałem kim jesteś, myślałem, że już nigdy więcej nie zechcę cię widzieć, ponieważ przypominasz mi coś, co od szeregu lat starałem się i staram zapomnieć! Za każdym razem, kiedy doktór pytał, czy ma cię sprowadzić, odpowiadałem — nie! Lecz z biegiem czasu przyszedłem do przekonania, że muszę cię widywać, bo to właśnie twoja nieobecność nasuwa mi myśli o tem, co tak bardzo chciałbym zapomnieć. Dlatego też proszę cię, abyś przychodziła! Czy spełnisz moją prośbę?
— Ależ naturalnie, proszę pana — odpowiedziała Pollyanna, patrząc oczyma pełnemi sympatji na leżącego przed nią chorego człowieka o smutnej twarzy. — Sprawi mi to wielką przyjemność.
— Dziękuję — odpowiedział pan Pendlton.
Tegoż wieczoru Pollyanna opowiedziała Nansy o swej wizycie u pana Pendltona, o jego zbiorach