Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Wejściu jej towarzyszyło melodyjne brzęczenie trójgraniastych wisiorków kryształowych, zdobiących stary świecznik.
— Dziękuję! — Proszę postawić na stoliku. A teraz proszę wziąć sznurek i przeciągnąć wpoprzek okna, zaczepiając o haczyki. Więcej nic, dziękuję! — dodał, gdy służąca zrobiła wszystko podług wskazówek.
A gdy wyszła z pokoju, spojrzał uśmiechnięty na Pollyannę.
— Podaj mi teraz, dziecinko, świecznik.
Pollyanna, trzymając mocno rączkami ciężki świecznik, podała mu go, a pan Pendlton zaczął jeden po drugim odczepiać wiszące kryształki. Gdy ich odczepił kilkanaście, zwrócił się do Pollyanny:
— A teraz, moja mała, jeśli chcesz naprawdę przebywać w tęczy, zawieś te kryształki jeden przy drugim na sznurku, przeciągniętym wpoprzek okna.
Już po zawieszeniu pierwszych kilku kryształków w oknie oświetlonem słońcem, Pollyanna zauważyła to, co miało się stać. Tak była podniecona, że małe paluszki drżały poprostu przy zawieszaniu reszty kryształków. A gdy skończyła, wydała okrzyk zachwytu.
Pokój wyglądał jak w zaczarowanej bajce: kręgi tęczowe w niezliczonej ilości pokryły ściany, sufit, podłogę... wszędzie tańczyły promienie czerwone, żółte, niebieskie, zielone, fioletowe...
— Boże, jak cudnie! Czy panu się nie zdaje, że samo słońce w tej chwili gra w zadowolenie! — zawołała, zapominając zupełnie, że pan Pendlton nic jeszcze o tej grze nie wiedział. — Jakbym chcia-