ła mieć dużo takich kryształków! Dałabym cioci Polly, pani Smith i... wielu innym osobom,.. Wszyscy byliby zadowoleni... a ciocia Polly pewnie by się tym razem nie powstrzymała, żeby nie trzasnąć drzwiami z radości! Nieprawdaż?
Pan Pendlton wciąż się śmiał.
— Jednak, Pollyanno — powiedział — wspomnienia, które mam o twej ciotce, zmuszają mnie przypuszczać, że trzebaby było czegoś więcej, niż oświetlone słońcem kryształki, żeby zmusić ją do trzaśnięcia drzwiami z zadowolenia. Ale, o jakiej to grze wspominałaś przed chwilą?
Pollyanna zrobiła zdziwioną minkę, lecz zaraz zawołała:
— Ach, zapomniałam zupełnie, że pan nie zna jeszcze gry w zadowolenie!
— Gry w zadowolenie? Powiedz mi, co to jest?
Wówczas Pollyanna opowiedziała mu wszystko, począwszy od lalki, której oczekiwała i zamiast której nadeszły kule. Opowiadając, nie patrzyła jednak wcale na chorego.
Jej zachwycony wzrok spoczywał cały czas na przecudnych widmach słonecznych, wywołanych przez rozwieszone w oknie kryształki.
— Oto wszystko — zakończyła. — A teraz rozumie pan, że miałam słuszność, mówiąc, że w tej chwili samo słońce nawet usiłuje grać w zadowolenie!
Przez chwilę trwało milczenie, następnie dał się słyszeć słaby i wyczerpany głos chorego:
— Może... Lecz ze wszystkich tych kryształków,
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.