długich lat, które nastąpiły potem, zrobiłem się starcem, dziwacznym, ponurym, nieprzyjemnym, chociaż nie jestem jeszcze stary, Pollyanno.
Potem, pewnego dnia, jak to widmo słoneczne, które tak lubisz, weszłaś ty w moje życie i zabarwiłaś je, zawdzięczając swej szczerej wesołości, purpurą i złotem! Gdy po pewnym czasie dowiedziałem się, kim jesteś, myślałem, że już nie będę mógł cię widywać. Nie chciałem, żebyś mi przypominała twoją matkę! Lecz wiesz dobrze, co się stało. Muszę cię widywać i chciałbym mieć cię zawsze przy sobie! Pollyanno, zechciej więc zamieszkać u mnie!
— Ależ, panie Pendlton, ja..... jest przecież ciocia Polly!
Dziewczynka miała oczęta pełne łez.
— Pomyśl trochę o mnie. Czy myślisz, że mogę być z czegokolwiek zadowolony bez ciebie? Wszak wiesz, Pollyanno, że dopiero począwszy od chwili, gdy cię poznałem, jestem zadowolony z życia! A gdybyś została moją małą córeczką, byłbym zadowolony ze wszystkiego i postarałbym się zrobić cię szczęśliwą. Czyniłbym zadość każdej twej chęci! Cały mój majątek, do ostatniego grosza, użyłbym na to, aby cię uszczęśliwić!
Pollyanna była jednak jakby urażona ostatniemi słowami.
— Czy pan myśli, że pozwoliłabym panu wydawać na mnie pieniądze, które pan oszczędzał dla biednych pogan!
Pan Pendlton zarumienił się. Chciał coś
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.