— Zadowolona? — przerwał znów pan Pendlton, tracąc ostatecznie cierpliwość — mogę się założyć, że panna Polly nie wie nawet, co znaczy być zadowoloną! Ona tylko spełnia swój obowiązek! O, tak! Jest to osoba nadzwyczaj obowiązkowa. Doświadczyłem tego sam w swoim czasie! Te ostatnie piętnaście czy dwadzieścia lat nie byliśmy wielkimi przyjaciółmi! Znam ją dobrze i wszyscy ją znają! Nie należy ona do rodzaju ludzi „zadowolonych“. Pollyanno! Nie zdolna jest do tego... Zresztą zapytaj, czy się nie zgodzi oddać cię. Bo ty, moja maleńka, jesteś mi bardzo, bardzo potrzebna!
Pollyanna westchnęła głęboko i wstała.
— Dobrze, zapytam — powiedziała. — Oczywiście nie znaczy to, żebym nie chciała u pana zamieszkać, lecz...
Ale nie dokończyła zdania i na chwilę cisza zapanowała w pokoju.
— W każdym bądź razie — dodała po chwili — cieszę się bardzo, że nie powiedziałam jej tego wczoraj, gdyż przypuszczałam, że pan jej również potrzebuje.
Pan Pendlton uśmiechnął się.
— O tak, Pollyanno, to lepiej, żeś z ciocią wczoraj o tem nie mówiła.
— Właśnie — powiedziała wesoło Pollyanna — mówiłam tylko z doktorem, ale to się nie liczy!
— Z doktorem? — zawołał nagle pan Pendlton, widocznie zaniepokojony — ale spodziewam się, że nie z doktorem Chilton‘em?
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.