Doktór uśmiechnął się smutnie.
— Owszem — odpowiedział, pisząc receptę — ale to nie jest dom: to są tylko pokoje, w których mieszkam.
Pollyanna kiwnęła potakująco główką.
— Wiem, proszę pana. Aby stworzyć ognisko domowe, potrzebna jest ręka lub serce kobiety, albo obecność dziecka — powiedziała poważnie.
— Co takiego? — zapytał doktór, odwracając się do niej.
— Pan Pendlton mi to powiedział! Dlaczego pan nie poszuka ręki i serca kobiety? A możeby pan przyjął do siebie Dżimmi Bin‘a, gdyby Pendlton tego nie zrobił?
Doktór uśmiechnął się.
— A więc to pan Pendlton powiedział ci, że dla stworzenia ogniska domowego potrzebna jest kobieta lub dziecko? — zapytał.
— Owszem! Dlaczego pan tego nie stworzy?
— Czego?
— No, ogniska domowego! Ach, zapomniałam — dodała, rumieniąc się. — Wie pan, że ta osoba, którą pan Pendlton kochał przez tyle lat, to nie ciocia Polly, a więc nie zamieszkamy u niego. Omyliłam się wtedy, mówiąc panu, ale spodziewam się, że pan tego nikomu nie powtórzył — powiedziała z obawą w głosie.
— Nie, dziecino, nie powtórzyłem nikomu.
— To dobrze, — odetchnęła z ulgą — pan był jedyną osobą, której to powiedziałam, bo pan Pendlton nie chciał, aby ktokolwiek o tem wiedział, tem bardziej, że to nie była prawda! A więc czemu pan
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.