nie poszuka ręki i serca kobiety? — dopytywała natarczywie Pollyanna.
— Bo to nie tak łatwo, jak się zdaje!
Pollyanna zmarszczyła czoło.
— Czy pan chce powiedzieć, że pan już się o to starał, i że odmówiono panu tak, jak to było z panem Pendltonem? — zapytała.
Doktór podniósł się z krzesła.
— No, no, Pollyanno, nie myśl więcej o tem i nie zaprzątaj swej małej główki cudzemi kłopotami. Udasz się teraz do pani Smith. Tu napisałem receptę i sposób używania lekarstwa. Czy masz jeszcze co do mnie?
Pollyanna potrząsnęła przecząco główką.
— Nie, proszę pana, więcej nic, dziękuję.
I skierowała się do drzwi.
∗
∗ ∗ |
Było to w ostatnich dniach października. Pollyanna, po wyjściu ze szkoły, przechodziła przez ulicę w odległości napozór dostatecznej od przejeżdżającego szybko samochodu. W jaki sposób zderzenie miało miejsce i kto był winien — tego nikt nie mógł powiedzieć, dość, że koło godziny piątej po południu wniesiono Pollyannę nieprzytomną do jej małego kochanego pokoiku.
Panna Polly, blada jak papier i zalana łzami Nansy rozebrały ją delikatnie i położyły do łóżka, podczas gdy zawezwany telefonicznie domowy lekarz panny Polly, doktór Warren, pędził z szyb-