bez znaczenia. Jednakże doktór, wychodząc od chorej, miał wyraz twarzy bardzo poważny i powiedział, że dopiero czas wykryje, co to jest.
Po wyjeździe jego panna Polly, zdawało się, była jeszcze bardziej blada i więcej niż przedtem zaniepokojona. Chora nie odzyskała jeszcze przytomności, ale wyglądała tak, jakby spała. Na noc miała przyjść pielęgniarka. To było wszystko, czego się dowiedziała Nansy.
Dopiero na drugi dzień po południu Pollyanna otworzyła oczy i z pełną świadomością obejrzała się dokoła.
— Ach, ciociu Polly — zawołała — co to? Już tak późno? Dlaczego jeszcze jestem w łóżku? Co to jest, ciociu? Nie mogę wstać? — dodała, opadając na poduszki po zrobieniu wysiłku, aby się podnieść.
— Nic, nic, jeszcze teraz nie próbuj, kochanie — mówiła, prawie płacząc, panna Polly,
— Ale co się stało? Dlaczego nie mogę się podnieść?
Panna Polly skierowała pytający wzrok na pielęgniarkę, która stała przy oknie, niewidzialna dla Pollyanny. Ta kiwnęła twierdząco głową, a wtedy panna Polly odpowiedziała:
— Wczoraj wieczorem zranił cię samochód. Ale nie myśl o tem dziecinko. Trzeba, żebyś dobrze wypoczęła!
— Zranił mię? A tak, biegłam wtedy...
— Oczy Pollyanny wyrażały zaniepokojenie; podniosła rękę do głowy.
— Jest zabandażowana i boli mię trochę!
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.