Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Chociażbyście sto lat zgadywali — nie zgadniecie!
— A więc nie warto nawet, żebym próbował — odparł flegmatycznie ogrodnik — tem bardziej, że mocno wątpię, żebym żył jeszcze sto lat! Lepiej będzie, jeśli poprostu powiesz mi, o co chodzi.
— A więc dobrze. Czy wiecie, kto jest w tej chwili w salonie u panny Polly?
Stary Tomasz poruszył przecząco głową.
— Nie wiem.
— Jest... pan Pendlton!
— Żartujesz, Nansy!
— Ależ nie, sama go wprowadziłam! Przyszedł na kulach, a powóz jego czeka na ulicy. I pomyśleć sobie tylko: on u niej!
— A dlaczego nie? — zapytał stary ogrodnik.
— Jakto? Wiecie przecież, że pan Pendlton nie przychodził tu od wielu lat.
— A cóż panna Polly na tę wizytę powiedziała?
— Nic! Była tak spokojna, iż zdawało mi się, że mnie nie słyszała. Powtórzyłam więc jeszcze raz, a wtedy najspokojniej odpowiedziała: „proszę powiedzieć panu Pendltonowi, że zaraz przyjdę“. Powiedziałam mu to i natychmiast przybiegłam do was!
— No, no — zamruczał stary Tomasz, zabierając się do roboty.


∗             ∗

Pan Pendlton czekał niedługo, gdyż wkrótce szybkie kroki upewniły go o zbliżaniu się panny