Polly Harrington. Usiłował wstać, lecz powstrzymała go ruchem ręki, której mu jednak nie podała, a twarz jej zachowała wyraz sztywny i zimny.
Przez chwilę panowało milczenie.
— Przyszedłem dowiedzieć się o zdrowie Pollyanny — przemówił wreszcie pan Pendlton.
— Dziękuję, jest bez zmiany — odpowiedziała panna Polly.
— To znaczy, że... Czy nie mogłaby mnie pani objaśnić dokładniej, co to jest właściwie?
Twarz panny Polly nabrała wyrazu rozpaczy.
— Chciałabym, ale nie mogę!
— Czy pani chce przez to powiedzieć, że nie wie sama co jej jest?
— Tak.
— A cóż lekarz?
— Doktór Warren, zdaje mi się, też nie może tego określić. Skomunikował się ze specjalistą z New-Yorku, który ma przyjechać na konsyljum.
— Ale czy ma jakie rany?
— Miała lekką ranę na głowie, poza tem kilka sińców, ale co najważniejsze — to jest coś w kręgosłupie, co spowodowało paraliż obu nóg.
Pan Pendlton westchnął głęboko, chwilę milczał, potem zapytał:
— Jakże ona to przyjęła?
— Nie zdaje sobie sprawy z tego, co jest w rzeczywistości, a ja nie czuję się na siłach powiedzieć jej tego.
— Czyż nie czuje, że nie może poruszać nogami?
— Czuje, naturalnie! Ale myśli, że jest to zła-
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.