czynkę, że nawet słowo „kochanie“, powiedziane do niej przez pannę Polly, było w stanie wynagrodzić ból i cierpienia, spowodowane wypadkiem. I teraz dziewczynce tej ofiarowano ukrywaną przez szereg lat miłość, a nie była przecież na tyle małą, żeby tego nie odczuć i nie zrozumieć!
Panna Polly rozmyślała o tem wszystkiem z bijącem sercem i straszną myślą, jak smutnem byłoby jej życie teraz — bez Pollyanny!
— No i cóż? — zapytała sztywnym głosem.
Pan Pendlton wyczuł w głosie, że panna Polly dużym wysiłkiem woli panowała nad sobą i uśmiechnął się smutnie.
— Nie chciała się zgodzić — odpowiedział.
— Dlaczego?
— Nie chciała pani opuścić. Mówiła, że pani była tak dobra dla niej, że chciała z panią pozostać. Powiedziała również, iż zdaje jej się, że i pani chciałaby, żeby ona pozostała — dodał, podnosząc się z krzesła.
Nie patrząc na pannę Polly, skierował się do drzwi, lecz usłyszał za sobą śpieszn kroki, a gdy się odwrócił, ujrzał wyciągniętą do siebie drżącą rękę.
— Gdy przybędzie z New-Yorku doktór i będę wiedziała o zdrowiu Pollyanny coś określonego, nie omieszkam pana zawiadomić — powiedziała panna Polly wzruszonym głosem. — Do widzenia! Dziękuję za odwiedziny! Pollyanna bardzo, bardzo się ucieszy, gdy się o tem dowie!
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.