chciałabym bardzo, ciociu, zobaczyć doktora Chilton‘a.
Panna Polly nie odrazu odpowiedziała.
— Wiesz, dziecinko, toby mi było nie na rękę. Zrobiłabym dla ciebie wszystko na świecie, lecz z pewnych powodów, których nie mogę ci teraz wytłumaczyć, nie chciałabym widzieć doktora Chilton‘a tu, w tym domu. Zresztą bądź przekonana, że na pewno nie potrafiłby pielęgnować cię lepiej, niż to zrobi specjalista z New-York‘u, który przybędzie jutro.
Pollyanna nie była jednak całkowicie przekonana.
— Ale jeśliby ciocia lubiła doktora Chiltona...
— Co chcesz przez to powiedzieć, Pollyanno? — zapytała panna Polly, rumieniąc się po uszy.
— Chcę powiedzieć, że jeśliby ciocia lubiła doktora Chiltona, a nie tego drugiego, — westchnęła Pollyanna — myślę, że mógłby on znacznie więcej mi pomóc! Ja tak lubię doktora Chiltona!
W tej chwili weszła do pokoju pielęgniarka i panna Polly podniosła się z krzesła.
— Pozwól mi, Pollyanno, — powiedziała, z trudem hamując rozdrażnienie — załatwić tę sprawę! Zresztą jest to już zdecydowane: lekarz z New-York‘u przyjedzie jutro.
Lecz nazajutrz lekarz nie przybył. W ostatniej chwili nadeszła depesza, zawiadamiająca o zwłoce z powodu choroby samego doktora. To dało Pollyannie powód do wznowienia próśb, aby specjalistę zastąpiono doktorem Chiltonem.
— To byłoby przecież takie proste! — mówiła.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.