Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

zgarbiony i zbolały, i czy wiesz, co mi na to powiedziała?
— Nie domyślam się, bo na to naprawdę nie można wyszukać nic pocieszającego!
— Ale ona znalazła! Powiedziała mi, że powinienem się cieszyć, gdyż, będąc zgiętym, nie potrzebuję nachylać się, kopiąc grzędy!
— Spodziewałam się, że zawsze potrafi coś wynaleźć pocieszającego! — zauważyła Nansy. — Gram z nią w tę grę prawie od jej przyjazdu, ponieważ nie miała nikogo, ktoby z nią grał w zadowolenie. Bo przecież nie jej ciotka...!
— O, panna Polly!
Nansy roześmiała się.
— Widzę, że wasza opinja co do naszej pani niebardzo się różni od mojej — powiedziała.
Na te słowa stary ogrodnik wyprostował się.
— Chciałem tylko powiedzieć, że byłoby to dla niej coś zdumiewającego — odparł z powagą.
— Tak, byłoby przedtem, lecz nie jestem pewna, czy by tak samo było teraz. Mam wrażenie, że nasza pani byłaby teraz zdolna do wszystkiego, nawet do gry w zadowolenie.
— Ale czyżby mała nie mówiła jej o tej grze? — pytał Tomasz — przecież opowiadała o niej wszystkim.
— Nie — odpowiedziała Nansy — pannie Polly nie mówiła o tem nigdy. Nadmieniła mi kiedyś, że jej ciotka nie lubi wspomnień o swym szwagrze, a ponieważ gra w zadowolenie jest ściśle związana z ojcem Pollyanny, więc nie mówi o tem ciotce.
— A tak, pamiętam, pamiętam — rzekł starzec