— panna Polly była zawsze wrogo względem niego usposobiona. Mówiła, że odebrał jej siostrę, którą bardzo kochała, i nigdy nie mogła mu tego przebaczyć! Tak, tak, pamiętam... to było bardzo smutne.
Nansy nic na to nie powiedziała i, westchnąwszy głęboko, wróciła do kuchni.
Dni oczekiwania na doktora z New-Yorku były dla wszystkich bardzo męczące. Pielęgniarka usiłowała być wesołą, lecz oczy jej zdradzały lęk i bojaźń; doktór Warren był wyraźnie zniecierpliwiony i zdenerwowany. Panna Polly mówiła mało, i ani koronki, ani wstążki na szyi nie zdołały ukryć tego, że chudnie z każdym dniem i staje się coraz bledsza. Pollyanna zaś pieściła psa, głaskała kota, zachwycała się kwiatami, jadła owoce i ciastka, i odpowiadała na liczne wyrazy współczucia, nadsyłane zewsząd, ale również chudła i bladła, zgnębiona w głębi duszy niemożliwością władania nóżkami, które teraz spoczywały nieruchomo pod kołdrą.
Gra w zadowolenie zaś pozostawała chwilowo w zawieszeniu. Pollyanna często mówiła Nansy, jakby to było dobrze, gdyby mogła już chodzić do szkoły, odwiedzać panią Smith i pana Pendltona, i jeździć na spacer z doktorem Chilton’em, ale były to widoki tylko na przyszłość, w chwili obecnej zaś nie znajdowała dla siebie nic pocieszającego.
Nansy rozumiała to dobrze i płakała gorzko, gdy nikt tego nie widział.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.