Mniej więcej po upływie tygodnia przybył z New-Yorku specjalista, Mead. Był to wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i dużych, błękitnych, łagodnie uśmiechających się, oczach. Pollyanna od pierwszego spojrzenia poczuła do niego sympatję.
— Pan jest bardzo podobny do mojego doktora — zauważyła na wstępie.
— Do twojego doktora, dziecino?
I pan Mead spojrzał ze zdziwieniem na doktora Warren’a, który był niskiego wzrostu i miał małe czarne oczy i brodę.
— Ach, to nie jest mój doktór — uśmiechnęła się Pollyanna, zgadując jego zdziwienie. — Doktór Warren jest lekarzem cioci Polly, moim zaś jest doktór Chilton.
— Hm... — mruknął doktór Mead, patrząc na pannę Polly, która zaczerwieniła się i odwróciła pośpiesznie.
Pollyanna zamilkła na chwilę, a potem z właściwą jej szczerością mówiła dalej:
— Wie pan, ja tak pragnęłam widzieć doktora Chilton’a, ale ciocia Polly sprowadziła pana! Mówiła mi, że pan zna się lepiej od niego na złamanych nóżkach! Zresztą, jeśli tak jest rzeczywiście, będę bardzo zadowolona, gdy mnie pan wyleczy!
Twarz doktora przybrała dziwny, niezrozumiały dla Pollyanny wyraz.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XXIV.
Niedomknięte drzwi.