— Zobaczymy, zobaczymy, dziecinko — odparł łagodnie, odwracając się do doktora Warren‘a, który w tej chwili zbliżył się do niego.
To, co się stało potem, było, jak zapewniali wszyscy, winą kotki. Drzwi do pokoju Pollyanny były przymknięte i gdyby Fluffi, rozsuwając je łapką i pyszczkiem, nie powiększyła otworu, Pollyanna nie usłyszałaby rozpaczliwego okrzyku ciotki.
W sąsiednim pokoju obaj doktorzy, panna Polly i pielęgniarka rozmawiali szeptem.
Tymczasem koteczka wskoczyła na łóżko Pollyanny z radosnem „miau“, gdy wtem z przyległego pokoju dał się słyszeć wyraźnie rozpaczliwy głos panny Polly:
— Ach nie, doktorze, to niemożliwe. Przecież pan nie chce powiedzieć, że ona nigdy już nie będzie mogła chodzić!
Wtedy nastąpiło ogólne zamieszanie: z pokoju Pollyanny rozległo się przeraźliwe wołanie:
— Ciociu Polly... ciociu Polly!!!
Następnie panna Polly, zobaczywszy niedomknięte drzwi i zrozumiawszy, że słowa jej doszły do uszu Pollyanny, wydała głuchy jęk i po raz pierwszy w życiu zemdlała.
Pielęgniarka, dygocąca z przerażenia, ze stłumionym okrzykiem: „Boże, ona słyszała!“ rzuciła się do pokoju Pollyanny, obaj doktorzy zaś pozostali na miejscu, przyczem doktór Mead trzymał omdlałą pannę Polly, a doktór Warren stał bezradnie przy nim.
Dopiero powtórny okrzyk Pollyanny wrócił im
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.