Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

przytomność i zmusił do zajęcia się cuceniem panny Polly.
Pielęgniarka zastała na łóżku szarą koteczkę, która daremnie starała się zwrócić na siebie uwagę biednej dziewczynki o bladej twarzyczce i prawie błędnym wzroku.
— Ach, pani, ja muszę widzieć ciocię... potrzebuję jej natychmiast.. błagam panią! — mówiła drżącym, przerywanym głosem.
— Ciocia nie może przyjść w tej chwili, kochanie. Przyjdzie trochę później. Ale co się stało? Może mogłabym ją zastąpić?
Pollyanna potrząsnęła przecząco główką.
— Muszę wiedzieć, co ciocia powiedziała przed chwilą! Czy pani słyszała? Ona przecież coś powiedziała. — Chciałabym, żeby mi powiedziała, że to nieprawda, nieprawda!!!
Pielęgniarka chciała mówić, lecz, ku jeszcze większemu przerażeniu Pollyanny, nie mogła wydobyć głosu.
— Pani słyszała... to prawda... o nie... to nie może być prawdą! Przecież to niemożliwe, żebym już nigdy nie mogła chodzić!
— Uspokój się, uspokój się, dziecinko! Doktór mógł się przecież mylić!
— Ach nie, ciocia mówiła, że on wie! Mówiła, że on zna się na tem lepiej od innych lekarzy!
— Owszem, kochanie, ale lekarze tak często się mylą! Nie myśl o tem teraz, proszę cię! Nie trzeba!
Pollyanna spojrzała na nią z rozpaczą.
— Ależ ja nie mogę nie myśleć o tem — mówiła,