Ale pani Benton, wychodząc, zwróciła się do panny Polly:
— Czy jednak nie zgodziłaby się pani powiedzieć coś Pollyannie w mojem imieniu?
— Ależ naturalnie, proszę pani, z przyjemnością!
— A więc niech jej pani powie, że noszę to — i wskazała na kołnierzyk i krawat.
Następnie, widząc, że panna Polly patrzy na nią ze zdziwieniem, dodała:
— Siostrzenica pani od dłuższego czasu namawiała mnie, bym przestała nosić czarny kolor i włożyła na siebie coś kolorowego, więc myślę, że się ucieszy, dowiedziawszy się, że jej usłuchałam. Mówiła mi zawsze, że najwięcej się z tego ucieszył Fred, a pani wie przecież, że Fred — to jest wszystko, co mi jeszcze pozostało na świecie! wszyscy inni...
Pani Benton nie dokończyła, odwracając się pośpiesznie.
— Niech pani jej to powie! Ona zrozumie — dodała, skierowując się ku wyjściu.
Tego samego dnia, tylko nieco później, przyszła jakaś całkiem nieznajoma pani w żałobie. Panna Polly nie widziała jej nigdy i dziwiła się, skąd Pollyanna mogła ją poznać.
Nazwisko „Tarbell“, umieszczone na wizytowej kartce, podanej przez Nansy, również nic nie mówiło.
— Jestem obcą dla pani, ale nie jestem obcą dla jej siostrzenicy — powiedziała na wstępie pani Tarbell. — Jestem przyjezdną; mieszkam tu w lecz-
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.