chora i zawsze taka smutna! Mieszka w lecznicy i stale odbywa długie spacery. Odbywamy je razem... to znaczy odbywałyśmy...
Głos Pollyanny załamał się i dwie duże łzy stoczyły się po twarzyczce.
— Była przed chwilą u mnie — przerwała panna Polly — i prosiła, aby powiedzieć ci, że jest teraz zadowolona!
Pollyanna klasnęła w dłonie.
— Tak powiedziała? Naprawdę? Ach, jak się cieszę!
— Ale co to miało znaczyć? — zapytała z ciekawością panna Polly.
— To była gra, ciociu, bo...
Ale w tej chwili zamilkła i zakryła dłonią usteczka.
— Jaka gra?
— Nie, nic... ciociu, to... nie, nie mogę powiedzieć, ciociu, bo musiałabym mówić o rzeczach zakazanych!
Panna Polly miała wielką ochotę wypytywać Pollyannę dalej, ale na twarzy dziewczynki tak wyraźnie odmalowało się zmieszanie i przykrość, że pomimo szczerej chęci nie odważyła się zadać żadnego zapytania.
Jedna z wizyt, która nastąpiła po kilku dniach, doprowadziła jednak ciekawość panny Polly do ostateczności. Przyszła mianowicie jakaś biednie ubrana kobieta i chciała koniecznie widzieć Pollyannę.
Panna Polly przyjęła ją sztywnie i, jak zwykle, odmówiła zobaczenia Pollyanny.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.