cina starała się pocieszyć całe miasto! A teraz znów oni przychodzę, aby ją pocieszać!
— Ale jak pocieszać? W jaki sposób?
— Poprostu tak, proszę pani, to jest gra...!
Panna Polly tupnęła nogą ze zdenerwowania.
— Nansy! Jesteś, jak i tamci wszyscy! Wytłumaczże mi, co to za gra?
Nansy spojrzała na pannę Polly, wahając się przez chwilę.
— Dobrze, opowiem pani wszystko — powiedziała wreszcie z rezygnacją. — Jest to gra, której nauczył Pollyannę jej ojciec. Pewnego razu, gdy jeszcze była zupełnie mała, otrzymała w paczce misjonarskiej, zamiast oczekiwanej lalki — kule. Naturalnie, rozpłakała się, jak każde dziecko, ale ojciec powiedział jej na to, że w każdej okoliczności można zawsze znaleźć coś pocieszającego, a więc, że otrzymawszy kule, powinna się również cieszyć!
— Cieszyć się, otrzymując kule? — zawołała panna Polly, i w tej chwili poczuła, jak łzy ściskają jej gardło, pomimo woli bowiem pomyślała o bezwładnych nóżkach dziewczynki.
— Tak jest, proszę pani! Ojciec wytłumaczył jej, że powinna się cieszyć z tego, że ich nie potrzebuje!
— O, Boże! — zawołała panna Polly wzruszona.
— Od tego czasu — mówiła dalej Nansy — Pollyanna starała się zawsze, wszędzie i we wszystkiem znaleźć coś pocieszającego. Opowiadała mi, że wówczas nie myślała już o lalce, lecz cieszyła się, że nie potrzebuje kul. Grę tę nazwała „grą w zadowolenie“ i stosuje ją zawsze i wszędzie!
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.