Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.
Przez otwarte okno.

Krótkie dni zimowe przechodziły szybko, jeden po drugim, dla Pollyanny jednak były one długie i smutne. Pomimo to uśmiechała się mile do wszystkich odwiedzających ją. Bo czyż nie powinna była grać w zadowolenie właśnie teraz, gdy znalazła towarzyszkę w osobie panny Polly? A panna Polly wyszukiwała wciąż coś, z czego się można było cieszyć. Pollyanna, jak i pani Smith, robiła teraz szydełkowe robótki i cieszyła się, że może władać rączkami. Od czasu do czasu ktoś z odwiedzających wpuszczany był do pokoju Pollyanny, bo panna Polly zauważyła, iż jest to dla niej pewnego rodzaju rozrywką, zwłaszcza gdy byli to ludzie, cieszący się specjalną sympatją Pollyanny.
W ten sposób odwiedził ją pan Pendlton, i kilka razy Dżimmi Bin. Pan Pendlton opowiadał o tem, że Dżimmi jest bardzo miłym, posłusznym i porządnym chłopcem, a Dżimmi cieszył się, że znalazł przytułek, jak się wyrażał, „pierwszej klasy“, wychwalał pana Pendltona, jako opiekuna i zawsze nadmieniał, że wszystko to ma do zawdzięczenia tylko Pollyannie. Po takiej wizycie Pollyanna pewnego razu powiedziała pannie Polly:
— Coraz bardziej cieszę się, ciociu, że mogłam kiedyś chodzić, bo inaczej nie zrobiłabym wielu rzeczy!
Tak dzień po dniu przeszła zima i nastąpiła wiosna. Jednak osoby, stojące bliżej chorej, jak