Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chciałem wcale panią rozgniewać — powiedział — dlatego też odrazu powiedziałem o możliwości uzdrowienia Pollyanny... Spodziewałem się, że pani wysłucha do końca.
— Dżimmi, co chcesz przez to powiedzieć?
Dżimmi znów westchnął.
— Postaram się wszystko, wszystko pani opowiedzieć.
— Dobrze, chłopcze, ale mów spokojnie, pokolei, a wtedy bądź przekonany, że cię zrozumiem. Nie staraj się tylko powiedzieć wszystkiego naraz, bo nic z tego nie wyjdzie.
Dżimmi nabrał tchu.
A więc przyszedł dziś do pana Pendltona pan doktór Chilton i rozmawiali w bibljotece.
Dżimmi zatrzymał się i pytającym wzrokiem spojrzał na pannę Polly.
— Dobrze, rozumiem. Cóż dalej?
— Okno było otwarte, a ja pracowałem w ogródku tuż pod oknem i słyszałem całą rozmowę.
— Jakto! Podsłuchiwałeś?
— Nie, proszę pani! — Dżimmi wyprostował się dumnie. — Nie podsłuchiwałem, tylko usłyszałem niechcący rozmowę i bardzo się z tego cieszę. Pani to zrozumie, gdy jej wszystko opowiem: otóż jest możliwość przywrócenia Pollyannie zdolności chodzenia!
— Co to ma znaczyć, Dżimmi?
Panna Polly zdradzała coraz to większe zainteresowanie.
— Doktór Chilton zna jednego doktora, który mógłby uleczyć Pollyannę, ale przedtem powinien