Ale już było za późno: uszczęśliwiony wzrok, jakim doktór Chilton po tych słowach spojrzał na pannę Polly, mógł mieć tylko jedno znaczenie. Panna Polly zrozumiała go dobrze i zarumieniwszy się, wyszła z pokoju.
Podczas gdy doktór Warren, stojąc przy oknie, rozmawiał z pielęgniarką, doktór Chilton podszedł do Pollyanny i wyciągnął do niej ręce.
— Najlepszy uczynek, jaki kiedy zrobiłaś w życiu — zrobiłaś dziś, kochanie! — powiedział wzruszonym głosem.
A gdy tegoż dnia o zmroku, podczas gdy pielęgniarka jadła na dole kolację, ciocia Polly jakaś inna, jakby odmieniona, usiadłszy przy łóżku Pollyanny, powiedziała jej drżącym ze wzruszenia głosem:
— Pollyanno, dziecino kochana, chcę ci coś powiedzieć.... tobie pierwszej... Otóż w tych dniach będziesz miała nowego wuja, a wujem tym będzie.... doktór Chilton! I żebyś wiedziała, dziecinko, że jest to twoja zasługa, że jestem w tej chwili szczęśliwa i zadowolona!
Pollyanna na chwilę zaniemówiła — tak niespodziewanie zaskoczyła ją ta nowina.
— Ciociu — powiedziała po chwili — czyżby to ciocia była tą, której serce doktór Chilton tak oddawna pragnął posiadać? O tak, to ciocia, na pewno ciocia! Rozumiem teraz dlaczego powiedział mi, że dziś zrobiłam najlepszy uczynek w życiu! Ciociu kochana, tak mi dobrze, tak się cieszę, że nawet nie myślę o moich nóżkach!
Panna Polly wstrzymała łkanie.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.