Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

gało ku niej swe rozłożyste gałęzie, jakby witając małą przybyszkę.
Pollyanna, niedługo namyślając się, wskoczyła na okno, chwyciła za gałąź, zgrabnym skokiem przeniosła się na drzewo i zaczęła schodzić na dół. Wreszcie zatrzymała się na ostatniej gałęzi. Zeskoczyć na ziemię było trochę trudno nawet dla Pollyanny, która przyzwyczajona była wspinać się po drzewach. Jednak, trochę ze strachem, wstrzymując oddech, dziewczynka zawisła przez chwilę na rękach na gałęzi, potem puściła gałąź i znalazła się na ziemi.
Znalazła się w dużym ogrodzie. O kilkanaście kroków od niej pracował zgarbiony staruszek, widocznie ogrodnik Dalej za ogrodem wąska ścieżka prowadziła przez pola do dużego wzgórza z samotną sosną, stojącą na szczycie, jakby na straży.
To wzgórze i sosna pociągały ku sobie Pollyannę, która, niedługo namyślając się, udała się w drogę.
Przedzierając się przez krzaki i zarośla, wyszła na ścieżkę, przeszła pole i zaczęła wdrapywać się na wzgórze. Teraz przekonała się, że nie było to tak blisko i łatwo, jak jej się wydawało z okna.


∗             ∗

W kwadrans potem wielki zegar w przedpokoju wybił szóstą i Nansy zadzwoniła na kolację.
Przeszło kilka minut. Panna Polly zmarszczyła brwi, następnie wyszła do przedpokoju i niecierpliwie spojrzała na schody, wiodące do pokoiku