Pollyanny. Nadsłuchiwała przez chwilę, lecz panowała tam głęboka cisza. Wtedy panna Polly wróciła do jadalnego pokoju.
— Nansy — rzekła — moja siostrzenica spóźniła się! Nie, nie trzeba jej wołać, — dodała, widząc ruch Nansy w stronę drzwi. — Wie, o której godzinie siadamy do stołu i powinna się zjawić punktualnie; skoro się spóźnia, — nie siądzie do stołu. Otrzyma tylko mleko i chleb, i to w kuchni.
Natychmiast po obiedzie Nansy udała się na górę.
— Mleko i chleb! Właśnie! A biedne dziecko pewnie tak płakało, że aż usnęło — mruczała, otwierając powoli drzwi, lecz w tejże chwili wydała okrzyk przerażenia.
— Gdzie jesteś? Pollyanno! Odezwij się! Gdzie się schowałaś? — wołała, zaglądając do szafy, pod łóżko i nawet do kufra.
Następnie szybko zbiegła ze schodów i udała się do ogrodu.
— Tomaszu, Tomaszu! — wołała już zdaleka — nasz aniołek pewnie wrócił tam, skąd przyszedł — do nieba!
— Do nieba to może i nie — odparł, uśmiechając się stary ogrodnik — ale w każdym razie jest bliżej nieba, niż my.
I wskazał Nansy sylwetkę, ledwie widoczną na tle zachodzącego słońca. Nansy, uszczęśliwiona, że znalazła Pollyannę, zapomniała o kuchni i naczyniach i pędem podążyła przez pole.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.