— Pollyanno! — zawołała, chwytając dziewczynkę za rękę i ciągnąc w stronę domu — to był dzwonek na śniadanie! Pamiętaj! Zawsze, gdy ten dzwonek usłyszysz, musisz wszystko rzucić i biec do domu!
To mówiąc, wepchnęła Pollyannę do przedpokoju, jak kurczę do klatki.
Pierwsze pięć minut śniadania przeszły w milczeniu, gdy nagle panna Polly zwróciła uwagę na dwie muchy, latające nad stołem.
— Nansy, skąd tu są muchy?
— Nie wiem, proszę panienki. W kuchni niema ich wcale — odparła Nansy, która widocznie nie zauważyła otwartych okien w pokoju Pollyanny.
— To są prawdopodobnie moje muchy, ciociu! — zauważyła Pollyanna — dużo ich latało dziś na schodach.
— Twoje muchy? — zdziwiła się panna Polly. — Co to ma znaczyć? Którędy wleciały do domu?
— Przypuszczam, że przez okna mojego pokoju, ciociu — odpowiedziała spokojnie Pollyanna.
— Jakto? Otworzyłaś okna, które nie mają siatek?
— Tak, ciociu!
W tej chwili do pokoju weszła Nansy.
— Nansy, proszę natychmiast pozamykać okna w pokoju Pollyanny i powypędzać wszystkie muchy — rzekła surowo panna Polly, następnie zwracając się do siostrzenicy, dodała:
— Pollyanno! Siatki do okien są już obstalowane. Czyli, że zrobiłam to, co było moim obowiązkiem, ale tyś zapomniała o swoim.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.