otrzymywać niewiadomo co z przesyłek misjonarskich, lub od pań z dobroczynności.
Wyprawa do miasta zajęła całe popołudnie; po powrocie do domu, gdy panna Polly pojechała odwiedzić jedną z sąsiadek, Pollyanna pobiegła do Tomasza i Nansy.
Stary ogrodnik dużo opowiadał Pollyannie o jej matce, co dziewczynka bardzo lubiła, a Nansy mówiła o swym rodzinnym domku, gdzie mieszkała jej ukochana matka i również kochane siostry i bracia. Obiecywała że, o ile panna Polly pozwoli, zaprowadzi Pollyannę do swej rodziny.
— Moje siostrzyczki noszą takie piękne imiona — opowiadała Nansy — znacznie ładniejsze od mojego!
— Dlaczego? — zapytała Pollyanna.
— Bo byłam pierwszą córką i mamusia moja jeszcze wtedy nie czytała ciekawych powieści, w których znajdują się ładne imiona. Wprost nienawidzę mojego imienia!
— A mnie się to imię bardzo podoba; tem więcej jeszcze, że ty go nosisz — zaśmiała się Pollyanna. — Zresztą powinnaś być zadowolona, że nie nazywasz się... naprzykład — Pafnuca!
— O tem nigdy nie myślałam — odrzekła Nansy — i przyznam się otwarcie, iż widzę w tej chwili, że moje imię nie jest znów najbrzydsze!
— Ale powiedz, moja droga, — dodała po chwili, — czy nie była to gra w zadowolenie, gdy tłumaczyłaś mi przed chwilą, że powinnam się cieszyć, iż nie nazywam się Pafnuca?
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.