— Dlatego, że nikt pani Smith nie lubi! Gdyby nie litość dla niej, żadna żywa dusza nie odwiedzałaby jej — tak jest niemiła. Żal mi tylko jej córki, która musi stale być przy niej.
— Ależ dlaczego, Nansy?
Nansy wzruszyła ramionami.
— Przedewszystkiem dlatego, że pani Smith nie jest nigdy z niczego zadowolona. Nawet dni w tygodniu nie mogą jej dogodzić: gdy jest poniedziałek — ona wolałaby, żeby była niedziela. Gdy się jej zaniesie galaretkę — mówi, że wolałaby kurczę, a gdy otrzyma kurczę — wzdycha do rosołu.
— Co za dziwna osoba! — zaśmiała się Pollyanna. — Cieszę się tem bardziej, że ją zobaczę, gdyż lubię mieć do czynienia z „osobliwymi“ ludźmi.
— Hm... a więc pani Smith jest może najosobliwszą ze wszystkich ludzi na świecie — rzekła Nansy, uśmiechając się ironicznie.
Pollyanna z lekko bijącem serduszkiem przestępowała próg małego domku, a oczęta jej błyszczały z ciekawości zobaczenia tej „osobliwej“ pani Smith. Otworzyła jej dziewczynka o twarzyczce bladej i zmęczonej.
— Jak się masz — zaczęła grzecznie Pollyanna. — Przychodzę od panny Harrington i jeśli to możliwe, miałabym wielką chęć zobaczenia pani Smith.
— Owszem — odpowiedziała dziewczynka i dodała półgłosem: — Jesteś pierwsza, która ma chęć zobaczenia jej!
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.