Lecz Pollyanna tych ostatnich słów nie słyszała, idąc za dziewczynką długim, wąskim i ciemnym kurytarzem. Wreszcie dziewczynka otworzyła drzwi do pokoju chorej, a gdy Pollyanna weszła, zamknęła je zpowrotem.
Pollyanna przystanęła tuż przy progu, gdyż wzrok jej nie był jeszcze przyzwyczajony do ciemności, panujących w pokoju.
Wreszcie zobaczyła kobietę napół leżącą na łóżku wystawionem na środek pokoju.
Zbliżyła się do chorej.
— Jak się pani miewa? Ciocia Polly spodziewa się, że jest pani znacznie lepiej i przysyła galaretkę z nóżek cielęcych.
— O Boże, galaretka! — usłyszała Pollyanna zniecierpliwione westchnienie. — Oczywiście, jestem jej bardzo wdzięczna, ale spodziewałam się, że mi przyśle dziś rosołu!
Pollyanna zmarszczyła brwi.
— A ja myślałam, że gdy pani dostaje galaretkę, to prosi o kurczę!
— Co takiego? Coś ty powiedziała? — zawołała chora, odwracając się do Pollyanny.
— Nic złego, proszę pani, — pośpieszyła z odpowiedzią Pollyanna. — To tylko Nansy opowiadała mi, że pani pragnie kurczęcia, gdy otrzymuje galaretkę, a znów rosołu wtedy, gdy otrzymuje kurczę. Ale może być, że Nansy się omyliła — dodała, jakby usprawiedliwiając się.
Na te słowa chora kobieta wyprostowała się na łóżku, czego nigdy nie robiła.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.