— A ty kim jesteś, panno Grubjanno? — zapytała zjadliwie.
— O, proszę pani, to wcale nie jest moje imię. Zresztą cieszę się bardzo, że go nie noszę. Nazywam się Pollyanna Whittier, jestem siostrzenicą panny Harrington i mieszkam u niej. Dlatego też dziś przynoszę pani galaretkę.
Z początku chora słuchała, zdradzając pewne zainteresowanie, lecz na wspomnienie galaretki opadła na poduszkę i przestała słuchać.
— Bardzo dobrze, dziękuję — przemówiła wreszcie — twoja ciotka jest bardzo uprzejmą, lecz dziś właśnie miałam ochotę na rosół. Tej nocy ani na chwilę nie zmrużyłam oka — skarżyła się dalej.
— Ach, jakbym ja tego chciała! — westchnęła Pollyanna, stawiając galaretkę na nocnym stoliku i siadając na krześle przy łóżku — tyle się traci czasu, śpiąc!
— Traci się czas śpiąc? — zawołała chora ze zdumieniem.
— A tak! Wtedy, kiedy możnaby „żyć“! Rozumie pani? Jaka szkoda, że my nie możemy „żyć“ w nocy!
Chora znów się podniosła.
— Jesteś zadziwiająca, moje dziecko — zawołała. — Podejdź do okna i podnieś sztorę, żebym mogła zobaczyć, jak wyglądasz!
Pollyanna podniosła się z krzesła niechętnie.
— Czy dlatego mam podnieść sztorę, żeby pani zobaczyła moje piegi? Ja się tak cieszyłam, że tu jest ciemno!
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.