Jednak, gdy podniosła sztorę i odwróciła się do chorej — wydała okrzyk zadowolenia.
— Ach, jaka pani jest ładna. Nikt mi o tem nie mówił!
— Ładna? — powtórzyła chora, z szyderczym uśmiechem.
— Naturalnie! Pani tego nie wie? — szczerze zdziwiła się Pollyanna.
— Nie... nie wiem — odparła sucho pani Smith.
I rzeczywiście pani Smith nie wiedziała o tem, ponieważ, z czterdziestu przeżytych lat, — piętnaście była zajęta tem, aby chcieć zawsze czegoś innego, niż to, co było i być wiecznie niezadowoloną z tego, co jest.
— Pani ma duże, ciemne oczy i ładne, kręcące się włosy — mówiła łagodnie Pollyanna. — Ja tak lubię kręcące się włosy. Będę je miała chyba dopiero w niebie! Tak! Pani jest ładna! Myślałam, że pani widziała to wszystko, przeglądając się w lustrze!
— W lustrze!... — powtórzyła już mniej stanowczym głosem chora, opadając znów na poduszkę. — Tak dawno już nie miałam w rękach lustra i ręczę, że to samo byłoby z tobą, gdybyś była tak, jak ja, przykuta do łóżka!
— Być może! — odparła ze współczuciem Pollyanna — ale... chwileczkę, proszę pani...
Zobaczyła właśnie na komodzie niewielkie lusterko, chwyciła je i podeszła do łóżka, by je podać pani Smith, lecz w ostatniej chwili zatrzymała się.
— Czy mogłabym przedtem, zanim dam pani lusterko, trochę poprawić jej włosy? — spytała nieśmiało.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.