— Owszem, jeśli ci się podoba. Tylko że nie będą się trzymały — odpowiedziała chora niechętnie.
— Dziękuję pani! Tak lubię czesać włosy — zawołała radośnie Pollyanna, kładąc lusterko i szukając grzebienia.
— Dziś pewnie nie zdążę zrobić nic osobliwego, chcę tylko, by pani zobaczyła, jaka pani jest ładna. Następnym razem jednak zrobię śliczne uczesanie, — dodała, biorąc delikatnie włosy chorej w swe drobne, zgrabne rączki.
W ciągu pięciu minut Pollyanna jako tako ułożyła włosy chorej, poprawiła koronkowy kołnierzyk nocnej koszuli, poprawiła poduszkę tak, żeby mogła wygodniej spoczywać, wreszcie wyjęła z wazonika goździk i przypięła go pani Smith do włosów.
— Już skończone! — zawołała, podając lusterko. — Teraz może pani spojrzeć na siebie!
— Hm... — mruknęła chora — wolę goździki czerwone od różowych, ale ponieważ i tak do wieczora zwiędną, więc to wszystko jedno!
— Ależ to dobrze, że zwiędną! — zawołała Pollyanna. — Inaczej nie miałaby pani jutro świeżych!
Następnie Pollyanna w dalszym ciągu zachwycała się czarnemi włosami pani Smith. — Gdyż, jak mówiła, mieć czarne włosy było jej nieziszczalnem marzeniem.
— Boże! Jakabym ja była szczęśliwa, gdybym miała czarne włosy — dodała z westchnieniem.
— O, gdybyś była na mojem miejscu — odparła podrażnionym głosem pani Smith — nie mó-
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.