wiłabyś tego. Gdybyś zmuszona była leżeć cały czas, tak jak ja, nie uszczęśliwiłyby cię czarne włosy!
— Tak — dodała po namyśle Pollyanna — w tych warunkach trudno być zadowoloną!
— Z czego? — zapytała pani Smith.
— Ze wszystkiego!
— Ze wszystkiego? Gdy się jest chorą i przykutą do łóżka? O, moja droga, upewniam cię, że to niemożliwe!
Lecz ku wielkiemu zdumieniu pani Smith Pollyanna podskoczyła z krzesła i klasnęła w dłonie.
— To bardzo trudne — zawołała. — Teraz muszę już iść, lecz będę myślała o tem przez całą drogę, a gdy przyjdę następnym razem, pewnie będę mogła coś pani o tem powiedzieć! Do widzenia! Było mi bardzo przyjemnie spędzić u pani tych parę chwil!
— Do widzenia! — dodała jeszcze raz, już stojąc na progu.
— Coś nie do uwierzenia! Co ona chciała powiedzieć? — ze zdumieniem mówiła do siebie pani Smith, patrząc za odchodzącą dziewczynką.
Wzięła następnie lusterko i długo się w niem przeglądała, a gdy weszła do pokoju Milly, jej córka, chora nieznacznie schowała lusterko pod kołdrę.
— Mamusiu! Sztora podniesiona? — zapytała dziewczynka, przenosząc zdziwiony wzrok z odsłoniętego okna na goździk we włosach matki.
— A tak — odparła ostro chora. — To, że
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.